Prawa autorskie

Wszystkie rękodzieła, wzory, opisy, projekty oraz inne zdjęcia zamieszczone w tym blogu, są mojego autorstwa i stanowią moją własność (chyba, że wyraźnie zaznaczę inaczej), w związku z czym ich kopiowanie, publikowanie (w całości lub w części), czy też wykorzystywanie w jakikolwiek inny sposób bez mojej zgody jest zabronione, gdyż stanowi naruszenie praw autorskich (Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83). Ar_nika-(-@

piątek, 30 sierpnia 2013

Pracowity koniec wakacji...

Za mną dwa intensywne tygodnie, a przede mną... Czasami wolałabym nie myśleć... Przez ten weekend zamierzam nadrobić kolejną turę blogowych zaległości, dorzucić garść kolorowanek (w oddzielnym poście), pochwalić się Wam zdolnościami plastycznymi moich podopiecznych (i - może ciut nieskromnie - moimi pomysłami... ;-) ) A przede wszystkim przygotować się do zajęć dydaktycznych na przyszły tydzień i... może jeszcze odrobinkę odpocząć - jeśli jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu zostanie trochę czasu ;-)

Swoją drogą zajęcia w przedszkolu zapowiadają się jako niezła gimnastyka, biorąc pod uwagę, że dostałam grupę mieszaną wiekowo, w której mam do zrealizowania dwa zupełnie różne programy nauczania - inny dla cztero- a inny dla pięciolatków. Ale dam radę :-) W końcu mam już za sobą kilka tygodni poznawania grupy; zainteresowań, zdolności i ambicji (tak, tak!) moich przedszkolaków... 

W dużym skrócie: biorąc pod uwagę upiorne temperatury, z jakimi mieliśmy do czynienia w tym roku, na pierwszy tydzień po urlopie nie brałam pod uwagę innego tematu, niż Afryka :-) !

W naszej sali wyrosły więc palmy....


 następnie baobaby...


zaroiło się od lwów i papug (wskazówka dla krótkowidzów: lwy to te dwa duże po bokach ;-))


(kolorowe upierzenie to tymczasem efekt wykorzystania pomieszanej plasteliny - pozostałej po jakichś poprzednich zajęciach; w zamyśle miało być eko (-logicznie i -nomicznie).

 

Po gorącym kontynencie oprowadzała nas jedna taka gaduła, 
która bardzo chciała zostać z nami na dłużej ;-)


 Układaliśmy też zwierzęcą mapę Afryki (wykorzystując kartoniki od gry w bingo itp.)

 

Poza tym lepiliśmy kukiełki murzynków z plastelinowych kulek, kawałków włóczki oraz... pędzelków do malowania, czyli tego, co akurat było pod ręką :-)

-(-@

W mijającym właśnie tygodniu przyszła natomiast pora na zagadnienie pracowitych maleństw łąkowych, czyli wszelkiej maści owadów. Nad bajecznie kolorowymi (musicie mi uwierzyć na słowo, bo aparat w telefonie niestety uparcie kłamie...) kwiatami z krepiny zaczęły fruwać pszczoły wykonane techniką origami...


 Pojawiły się także biedroneczki (technika malowania mieszana: pędzelkowo-paluszkowa)...


Do zorganizowania balu na łące potrzebne nam były instrumenty - grzechotki z tubek po witaminach ozdobione wycinankami z papieru samoprzylepnego - a dokładniej mówiąc pozostałościami z zeszłorocznych kart pracy - czyli znów ekonomicznie ;-) Jako wypełnienie posłużyła fasola, kasza oraz... błyszczące kamyczki, które całymi garściami znoszone są przez maluchy z placu zabaw!

 

Na balu nie mogło zabraknąć także poczęstunku :-) Przygotowaliśmy więc bajecznie kolorowe - a przy okazji zdrowe i smaczne - obrazki, przedstawiające (w zamyśle...) pszczółkę i biedroneczkę oraz kwiaty - w różnych ilościach... Na pierwszym zdjęciu jest wzór,


 a poniżej już "wariacje na temat" w wykonaniu moich starszaków :-)


Owocowe obrazki zniknęły równie szybko, jak powstały, a dzieciaki były przeszczęśliwe i... nieco zaskoczone, że (może po raz pierwszy - kto wie?) wolno im było bawić się jedzeniem (!), co całkowicie zrekompensowało moja podrapane przedramiona (skutek wczorajszego jeżynobrania). 

-(-@

A dziś po obiedzie dostałam od dwóch dziewczynek takie oto "masosolnowe" serduszka...
I to by było na tyle w temacie przedszkolnej prywaty ;-)


Uwielbiam swoją pracę !!!
Czego i Wam życzę :-)

 -(-@

wtorek, 20 sierpnia 2013

Pourlopowe doniczki decoupagowe ;-)

Chyba nadeszła pora, abym zaczęła zdradzać, czym zajmowałam się w czasie ostatniego urlopu... Malowałam, oklejałam - czyli ogólnie mówiąc odnawiałam wszystko, co ostatnimi czasy wpadło mi w oko oraz w ręce ;-). Między innymi doniczki - a właściwie osłonki na doniczki... 

Oliwkowa zaczęła powstawać już jakiś czas temu, ale jakoś nie składało się, żeby ją pokazać. Natomiast ta z kwiatkami oraz niebieskim koronkowym wzorkiem na dole to już całkiem świeży twór. W jednej zamieszkała begonia, druga jest przeznaczona dla orchidei (która właśnie wypuszcza dwa młodziutkie pędy, więc może znów zaszczyci mnie kwiatami...? )
 

Nie pytajcie tylko, ile razy zrywałam błękitny szlaczek na dole i ile kawałków serwetki z ciężkim sercem wyrzuciłam do kosza, zanim wzorek w miarę równo się ułożył i nie podziurawił podczas przyklejania! Ale w końcu jest :-)


 -(-@

Aha, jeszcze jedno: za tło do zdjęć posłużył mój najnowszy meblowy nabytek (w poszukiwaniu którego odwiedziłam w ubiegły poniedziałek chyba wszystkie komisy meblowe w stolicy!). Hmmm... chociaż ściśle mówiąc "nowy" to nie najwłaściwsze określenie, bowiem mebelek jest dość wiekowy, o czym świadczy stare, solidne wykonanie (które przekonało mnie do jego zakupu, pomimo że stan w jakim go zobaczyłam był naprawdę opłakany...). Ale z drugiej strony - właśnie dzięki temu zaniedbaniu - cena okazała się tak kusząca, że biła na głowę inne meble które (ewentualnie...) brałam tego dnia pod uwagę . Jechałam bowiem na to polowanie z misją: "bez szafki nie waż się wracać!" - abym mogła zwolnić biurko syna (a przy okazji również dojście do niego ;-)) przed rozpoczęciem roku szkolnego.

Mebelek ma kolejną ogromną - z mojego punktu widzenia - zaletę: jest bardzo pojemny (mam więc nadzieję, że pomieści jeśli nie wszystkie, to na pewno zdecydowaną większość mojego robótkowego bałaganu oraz pomocy przedszkolnych...), praktycznie zaprojektowany (składa się go niczym puzzle!) oraz ciekawie zamykany: dwie półeczki mają podnoszące się do góry roletki (przynajmniej w teorii, bowiem jednej brakuje i właśnie rozmyślam, z czego by ją wykombinować - żeby tak np. była półprzezroczysta?), do tego cztery niezbyt głębokie szuflady - w sam raz na posegregowane (ha, ha, ha - marzenie ściętej głowy...) przydasie - ale może przynajmniej przestanę poszukiwać ich całymi godzinami? Moje "cudo" wciąż wymaga sporo pracy, ale oczyma duszy już widzę efekt końcowy przeróbek mebelka, jego przyszłą zawartość oraz... najbliższe otoczenie ;-)

PS. Zdjęcia wrzucę, jak doprowadzę go do porządku ;-) A przy okazji byłabym wdzięczna za pomysły i sugestie, co do rolety...
 
 -(-@

I kolejna miła wiadomość: dopiero co zdążyłam pochwalić się Wam wygraną w candy u Moni, a już dziś po powrocie z pracy mogłam cieszyć się prześliczną zawieszką, jaką od niej dostałam - cała zawartość paczuszki na zdjęciu poniżej:


Namalowany przez Monię obrazek jest tajemniczy, nastrojowy, a pociągnięcia pędzla czynią go ciut niepokojącym w dotyku... Na żywo podoba mi się jeszcze bardziej, niż na zdjęciach, które tak mnie zauroczyły! Zwłaszcza ta tajemnicza wyspa na horyzoncie - kształtem do złudzenia przypominająca Babią Górę ;-) Hi, hi... On po prostu musiał trafić do mnie :-)
 

 Dziękuję z całego serca!

 -(-@

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Podaj dalej i obiecane nominacje...

...czyli - mówiąc krótko - nadrabianie kolejnych zaległości ;-)
  • Po pierwsze: wróciłam i od razu zdałam Wam fotorelację z kolejnej wyprawy :-)
  • Po drugie: poprawiłam masę literówek (tudzież innych chochlików drukarskich...), które zagnieździły się w - pisanym "na biegu" - przedweekendowym poście... 
  • Po trzecie: pochwalę się Wam szczęściem jakie mnie właśnie spotkało: wygrałam w candy przepiękny obrazek namalowany ręką Moni :-)
  -(-@

A teraz - zgodnie z tytułem posta - mojego blogowego "wychodzenia na prostą" ciąg dalszy:

Na dwie kolejne tury "Podaj dalej" zapisało się u mnie po jednej osobie. Za pierwszym razem była to robótkująca i kucharząca (a swoją drogą baaardzo cierpliwa ;-)) Magda Z., natomiast za drugim - młodziutka bella_helfire. Paczuszki powinny być już na miejscu (jedna jest na pewno...), więc pokażę, jakie upominki przygotowałam dla obu blogowiczek.

Do Magdy Z. powędrował  zestaw biżutków z przewagą naturalnych barw...


 Dla belli wybrałam natomiast nieco mocniejszą kolorystykę... oraz słodką i jednocześnie zdrową przekąskę, która niestety nie załapała się na zdjęcie ;-)


Każda z uczestniczek zabawy otrzymała ode mnie ponadto pachnącą różami karteczkę, w której - swoim zwyczajem - skrobnęłam kilka zdań ;-) Nawiasem mówiąc, pachnący papier (przeznaczony w zamyśle dostawców "Biedronki" do wykładania szuflad) może mieć bardzo wiele zastosowań...

-(-@

A teraz obiecane nominacje (do nagrody, o której wspominałam TUTAJ)
7. http://iwona-reczniemalowane.blogspot.com/

Pozdrawiam serdecznie i - zgodnie z zasadami przyznawania wyróżnienia - zmykam poinformować moje faworytki :-) A potem zabieram się do pracy!

-(-@

niedziela, 18 sierpnia 2013

Uroki górskich szlaków ...

Przed południem wróciłam z kolejnej górskiej włóczęgi ;-) I próbuję zaaklimatyzować się na nizinach - co niestety zawsze przychodzi mi z wieeeelkim trudem... Ale pomimo tych wielogodzinnych i mało sympatycznych powrotów (pranie, odsypianie itp.) nie wyobrażam sobie życia bez takich szalonych wypraw! Dlaczego? Ponieważ góry za każdym razem zaskakują mnie czymś nowym! Pokażę Wam, jakie cudowne niespodzianki miały dla mnie tym razem...

Na zboczu Babiej Góry czekał na mnie przepiękny, bajecznie kolorowy łabędź...


 ...kolejny ogromny motyl (który niestety nie miał ochoty rozłożyć swoich skrzydeł...)


 ...a nieco dalej pulchna gąsienica - do złudzenia przypominająca miniaturowy skład TGV ;-)


 Na jednej z tatrzańskich polanek sesję zdjęciową zamówiły sobie pokaźne osty...

 

...z włochatymi kwiatami - w każdej fazie rozkwitu!


 ...górskie grzbiety porastały malownicze dywany borówek...


...a w porannym słońcu wygrzewały skrzydła gromady "towarzyskich" motyli - znanych nam już z Bieszczad ;-)


 -(-@

Kolej na bacówki... Muszę przyznać, że dotąd starałam się omijać takie - zwykle dość zatłoczone - miejsca, ale tym razem skusiło mnie klimatyczne wnętrze góralskiego szałasu na Rusinowej Polanie...


 ...pełne drewnianych talerzy, wiader, czerpaków i innych naczynek - oj, mieć takie w domu...


 ... w kącie pod powałą wypatrzyłam natomiast przepiękny śliwkowy gorset, haftowany złoconą nicią w dziewięćsiły i szarotki...



Mój wzrok przyciągnęła stara studnia w bazie namiotowej alpinistów, w której spędziliśmy jedną z nocy...

Zauroczył mnie ponadto niewielki drewniany kościółek Matki Bożej Szkaplerznej w Witowie (którym gospodarują księża Salezjanie)...


 ... i całe jego otoczenie do złudzenia przypominające rajski ogród...

 
 ...urządzony z dbałością o każdy, najmniejszy nawet szczegół...


 - oczywiście z małą architekturą o góralskim charakterze ;-)

 

 ...i pięknymi rzeźbami autorstwa ludowych artystów:


Na szlaku z Doliny Filipka na Rusinową Polanę (a właściwie w drodze powrotnej...) na jednym z przydrożnych świerków wypatrzyłam natomiast taką uroczą kapliczkę: 


-(-@

 I na koniec trochę tradycyjnych górskich obrazków :-)


 ...na początek z grani Tatr Zachodnich...


... górującej ponad Doliną Chochołowską...


...z widokiem na Czerwone Wierchy, Giewont oraz Orlą Perć....


 ...pięknymi cieniami rzucanymi na zbocza przez wędrujące obłoczki...


...i słodkim wyznaniem miłości, ułożonym z kawałków pokruszonych skał :-) ...


Ostatniego dnia skusiła nas natomiast Dolina Pięciu Stawów Polskich, przez którą prowadziła właśnie trasa pierwszego Biegu Ultra Granią Tatr (obejmującego 70 km oraz 5000m przewyższeń!). Mieliśmy okazję pokibicować zawodnikom, a jednocześnie - przy odrobienie sprytu - udało mi się zrobić zdjęcie bez wszechobecnych tłumów ;-)


 Poniżej panorama Tatr Wysokich z Rusinowej Polany (w porze przedwieczornej - już po przejściu fali turystów...)


 ...i stopniowo pochłaniane przez przyrodę ruiny zniszczonego przez lawinę schroniska na południowym zboczu Babiej Góry...
 

W tym miejscu muszę się pożalić... Szlak od tej strony baaardzo mnie rozczarował. Jeszcze do niedawna tworzyła go wąska ścieżka pośród kosodrzewiny- sprawiająca wrażenie półdzikiej, jedynie przedeptanej przez człowieka... Po tegorocznych "pracach remontowych" - jak głosi tabliczka - bardziej przypomina on niestety ścieżkę rowerową, przez co - przynajmniej dla mnie - stracił cały swój urok :-( Chyba z kolejnym południowym wejściem poczekam, aż przyroda sama je wyremontuje ;-)

-(-@

środa, 14 sierpnia 2013

Spotkanie blogowe i niespodziewane wyróżnienie

Wybrałam się wczoraj z wizytą do jednej z blogowych koleżanek. I choć na żywo rozmawiałyśmy po raz pierwszy, czułam jakbyśmy znały się nie wiem od jak dawna - myślę, że to w dużej mierze zasługa niesamowitej atmosfery, jaka panuje w jej zdecoupagowanym (można by rzec: os stóp do głów!) siedlisku :-). A przebywanie w otoczeniu mebli i innych, drobniejszych przedmiotów, które dotychczas podziwiałam jedynie za pośrednictwem internetu - było po prostu bezcenne!!! 

Przyznaję, nie była to wizyta bezinteresowna, każda a nas miała w niej ukryty konkretny cel ;-) Na efekty naszych ustaleń musicie jednak cierpliwie poczekać, ale jak tylko cokolwiek się urodzi (odrodzi?) na pewno się pochwalimy - ja i Grarzynka, gdyż o niej tu mowa :-)

-(-@

A po powrocie zauważyłam, że do mojej kuchni wpadł tymczasem prześliczny nocny motyl - czyli popularnie mówiąc ćma. Zdjęcie wrzucę za kilka dni - teraz nie wyrobię się czasowo...

(18.08 - właśnie wróciłam i uzupełniam zaległości - oto mój nocny gość :-) )


-(-@

I ostatnia nowina w tej serii: od Moni z bloga "Sercem malowane" otrzymałam niedawno nominację do wyróżnienia "The Versalite Blogger Award". Nie bardzo wiem, czym sobie na nie zasłużyłam - biorąc pod uwagę moje ostatnie poczynania robótkowe (a właściwie bardziej ich brak...), ale z drugiej strony bardzo miło jest zostać docenionym :-)


Króciutko przypomnę zasady tej zabawy, które są następujące:


1. Nominowana osoba pokazuje nagrodę. (Zrobione !)

2. Dziękuje za nominację. (Zrobione również !)

3. Ujawnia 7 faktów o sobie. (Z tym było ciężko, ale chyba się udało...)

4. Nominuje 7 blogów. (Wybór bardzo trudny - zawsze w takich przypadkach czuję niedosyt...)

5. Informuje o nominacji blogi nominowane. (Jak tylko ostatecznie zdecyduję, które blogi wyróżnić, zaraz wybiorę się do nich z nowinami :-))


Kolej na siedem faktów o mnie:

Fakt 1. Zbieram butelki i słoiki w ciekawych kształtach i kolorach, przy czym zwykle mam mnóstwo pomysłów na ich ozdobienie, a w efekcie... pozostają nagie jak noworodki ;-)

Fakt 2. Jestem niereformowalną perfekcjonistką, przez co bardzo często (albo raczej: prawie zawsze...) poświęcam na wykonanie zadania znacznie więcej czasu niż ono w rzeczywistości wymaga, a jednocześnie bardzo szybko nudzę się czymś, jeśli nie daje mi to prawdziwej satysfakcji i jest zbyt łatwe do skopiowania.

Fakt 3. Marzę o zamieszkaniu na Orawie - jeśli nie teraz, to chociaż na starość, aby móc podziwiać moją ukochaną Babią Górę oraz wyniosłe Tatry, kiedy nie będę już miała siły po nich chodzić...

Fakt 4. Nie potrafię jeść kanapek z pomidorem - jego plasterki zawsze lądują mi na ubraniu ;-)

Fakt 5. Jako córka krawcowej mam obsesję (obecnie w stopniu lekkim - o ile taki istnieje...) na punkcie właściwego dopasowania ubrań - odczuwam zgrzyt, jeśli widzę, że coś jest za ciasne, albo za luźne.

Fakt 6. Nie znoszę - w przeciwieństwie do mojego starszego syna - koloru pomarańczowego; w absolutnie żadnym zestawieniu!

Fakt 7. I ostatni fakt (z dedykacją dla mojej drugiej połówki): przyznaję, że nie potrafię dbać o samochód - dla mnie stanowi on jedynie przyrząd do przemieszczania się, więc jego wygląd (w tym również stopień panującego w nim bałaganu) absolutnie nie odzwierciedla mojego poczucia estetyki ;-)

-(-@

Jeżeli chodzi o moje nominacje, to postaram się je uzupełnić w niedzielę.

PS. Ten post powinien być o wiele dłuższy i bardziej kolorowy (biorąc pod uwagę w ile ciekawych wydarzeń obfitowało ostatnie półtorej doby. Ale nie dam rady go uzupełnić... Za chwilę wsiadam w samochód i zmykam na Babią Górę. Wracam w niedzielę :-)

Życzę miłego długiego weekendu :-)) 

-(-@

sobota, 10 sierpnia 2013

Przyznaję się...

Do czego? Do tego mianowicie, że od tygodnia znów mam urlop! To dzięki temu na moim blogu znów cokolwiek się dzieje (więcej dzieje się w moim domu, ale jeszcze niewiele rzeczy nadaje się do pokazania...) Na przysłowiowej tapecie jest zarówno decu, jak i szydełko, a na lodówce wisi jeszcze lista szyciowa. Powoli udaje mi się również nadrabiać zaległości w temacie zabaw blogowych, a nawet obmyślać coś na "zaś" :-) I to wszystko w przerwach pomiędzy specjalistycznymi wizytami lekarskimi - niestety, w pewnym wieku człowiek zaczyna się sypać ;-)

Zanim temat za bardzo się przeterminuje, chciałabym Wam pokazać, czym zaskoczyłam swoich synów z okazji niedawnych urodzin (tak się ciekawie składa, że obchodzą je w odstępie trzech tygodni)... Z prezentami musiałam się nieźle nakombinować, ponieważ na dzień dziecka zostali zasypani taką ilością książek, że od razu zapowiedzieli, abym tym razem wymyśliła coś innego. Nie, żeby nie czytali - wręcz przeciwnie :-) Ale kolejny tom ulubionej autorki był widocznie zbyt przewidywalny...

Z pomocą przyszedł mi pewien poznany niedawno rysownik-samouk z okolicy. Moi chłopcy poza tym, że czytają, grają też namiętnie w "Tanki" (dla niewtajemniczonych: gra online z czołgami w roli głównej). Okazało się, że tematy militarne to także bardzo częsty motyw rysunków pana Marka :-) Wystarczyła maleńka wzmianka z mojej strony na temat urodzin synów i... za kilka dni zostałam obdarowana dwoma rysunkami przedstawiającymi - jak rozszyfrowali moi chłopcy - tigera i cromwella. Wystarczyło tylko oprawić je w ramki i prezenty gotowe! Na dodatek takie, jakich absolutnie się nie spodziewali ;-) Trzeba było widzieć ich miny - zwłaszcza starszego!


Obrazki zawisły nad biurkami chłopców (ps. ściana jest do przemalowania, bo jej kolor zaczyna nas męczyć...). Tylko zdjęcia niestety nie najlepszej jakości - bez mojego aparatu czuję się prawie jak bez ręki i chyba długo nie dam rady tak funkcjonować :-(


-(-@

Jutro z samego rana wybieramy się całą rodzinką na targ staroci, więc zmykam zaznać trochę snu (co ostatnio przez te upały rzadko się udawało...). Ale najpierw pokażę jeszcze kilka obrazków przyrodniczych: prześliczna rusałka pawik, którą udało mi się przyłapać w ogródku podczas posiłku ;-) - na szczęście nie zdążyła całkiem złożyć skrzydeł, zanim wyjęłam aparat...


...oraz jaszczurka zwinka - ta zamieszkała u nas w najbardziej zarośniętej części ogrodu i skradając się cichutko można obserwować, jak w gorące dni wygrzewa się na cokoliku...


Pozdrawiam Was ciepło i wakacyjnie :-) Ale z drugiej strony niesamowicie cieszę się  z dzisiejszego deszczu i spadku temperatury - w końcu można normalnie oddychać!!!

-(-@