Prawa autorskie

Wszystkie rękodzieła, wzory, opisy, projekty oraz inne zdjęcia zamieszczone w tym blogu, są mojego autorstwa i stanowią moją własność (chyba, że wyraźnie zaznaczę inaczej), w związku z czym ich kopiowanie, publikowanie (w całości lub w części), czy też wykorzystywanie w jakikolwiek inny sposób bez mojej zgody jest zabronione, gdyż stanowi naruszenie praw autorskich (Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83). Ar_nika-(-@

niedziela, 18 stycznia 2015

Pani Zima, czyli wycinanki inaczej...

Oto ona!
Jej Wysokość Pani Zima
(nazywana również Królową Śniegu...)


Może nie grzeszy porażającą urodą  
- mój syn stwierdził, że ma bardzo męskie rysy twarzy ;-) 
 

 Wypadałoby również wysłać ją do fryzjera...

 
...tymczasowo dostała bowiem wykonaną na szybko
- i co za tym idzie nie najlepszej jakości - perukę...


A zaczęło się od zwykłych wycinanek...


...w których rozsmakowała się grupka moich starszaków!


Jednym dzieciom rysowałam wzory do wycięcia...


...niektóre natomiast wymyślały je same :-)


Po jakimś czasie uzbierało się tyle pięknych ażurków, 
że grzechem byłoby nie pokazać ich szerszej publiczności ;-)


Liczymy na to, że Pani Zima pojawi się w końcu
- chociażby po to, aby obejrzeć swój portret ;-)
A później mogłaby zostać z nami na dłużej...

Pozdrawiam :-)

-(-@

niedziela, 11 stycznia 2015

Choineczki z talerzyków

To chyba już ostatnia świąteczna dekoracja z jaką zalegam...
Choinka w naszym przedszkolu już co prawda rozebrana,
ale nasze małe choineczki nadal wiszą ;-) 

 
Duże papierowe talerzyki zostały najpierw pomalowane na zielono, a po wyschnięciu pocięte na 3,4 lub 6 części - odrobina matematyki ;-).

  
Każda choineczka składa się z trzech elementów różnej wielkości - najmniejszy na górze, największy na dole - sklejonych dwustronną taśmą.


 Później dzieci ozdobiły swoje choinki kolorowymi wycinankami z dziurkaczy.


A na koniec oplotły wstążkami w dwóch kolorach :-)


Każda jest inna, ale wszystkie piękne! 

-(-@

wtorek, 6 stycznia 2015

Styczniowy spacer...

W ostatnią niedzielę po obiedzie wybrałam się na spacer do pobliskiego lasu. Chciałam napisać "zimowy" spacer, ale oznak zimy niestety nigdzie się nie dopatrzyłam... Znalazłam za to inne, hmmm... raczej jesienne śliczności: grzyby, liście i owoce :-)

Grzyby niestety niejadalne, ale za to jakie piękne!



 Wilgotny mech pięknie połyskuje w świetle popołudniowego słońca...

 


 Delikatne koroneczki umierających liści po prostu mnie rozczuliły...




Wypatrzyłam też owoce konwalii majowej :-) 
Choć przyschnięte, to nie straciły swojej ognistej barwy...



 Przyroda o tej porze roku potrafi być piękna! 
Zwłaszcza, gdy zima łagodnie się z nią obchodzi...



I pomyśleć, że aby to wszystko zobaczyć, 
wystarczy zwolnić kroku i zejść z wydeptanej ścieżki...
-(-@

poniedziałek, 5 stycznia 2015

Zapomniane świąteczne kartki...

Zrobione, a nie wysłane... 
Wciąż obiecuję sobie, że to ostatni raz... 
Że następnym - pomyślę o nich wcześniej i... wyślę! 


W tym roku znów zabrakło mi czasu... Zdrowia...
Ale przede wszystkim serca...


Może w następnym?

-(-@

A pozostając przy kwestii czasu...  Nigdy nie wiemy, ile nam go zostało... Próbując (choć wiem, że to niewykonalne...) nieco nadrobić okres mojej nieobecności w blogosferze, natrafiłam na wpis o śmierci Agnieszki, autorki bloga http://agnesbizu.blogspot.com/. Odeszła w sierpniu. Kilka dni później, niż mój tata...  

Agnieszka pozostawiła po sobie zaczątki sutaszowej pracy, z której inne wspaniałe biżuteryjki wyczarowały cudowny naszyjnik przeznaczony na tegoroczną aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.  Wędraś sutaszowy Non Omnis Moriar  - bo taką właśnie otrzymał nazwę - wygląda przepięknie i z pewnością kryje w sobie niesamowitą moc!

-(-@

Początek nowego roku powinien być czasem radości, nadziei, marzeń i nowych planów...

Tylko tak trudno jest wrócić do planowania, gdy nagle uświadamiamy sobie, jak niewiele od nas zależy. Ze tak naprawdę wiele decyzji podejmowanych jest bez naszej zgody, a nawet wiedzy...

Że wielu spraw, projektów nie będzie nam dane doprowadzić do końca... Że ciało i umysł w każdej chwili mogą odmówić nam posłuszeństwa... Przekonałam się o tym na własnej skórze.

A oto dowód:


Pod koniec października - czując  wciąż w kościach niedawny pobyt w szpitalu i bolesne badania - zaliczyłam pobudkę w przydrożnym rowie po tym, jak będąc na nogach od trzeciej nad ranem (standardowa pora wstawania, aby dotrzeć do pracy na pierwszą zmianę), wieczorem najzwyczajniej w świecie zasnęłam... za kierownicą...

Na szczęście dzięki uprzejmości oraz pomysłowości innych kierowców (zwłaszcza pana prowadzącego tira, wypełnionego... zniczami!) samochód został wyciągnięty, zwichrowane koło zmienione, a ja - z nerwami w strzępkach i zawieszeniem w rozsypce - w żółwim tempie przejechałam ostatnie pięćdziesiąt km dzielących mnie od domu.

 -(-@

 Jak zatem najlepiej wykorzystać ten czas, który nam jeszcze pozostał?!

Na czym należy skupić się w pierwszej kolejności?!

Ja nadal nie wiem...

-(-@

czwartek, 1 stycznia 2015

Górski reset

Od kilku tygodni przygotowywałam posta podsumowującego - najpierw okres mojej nieobecności, później - cały miniony rok... Ale kipiał od smutku i żalu, więc chyba lepiej było go nie publikować. Z tych samych - oraz wielu innych - powodów, w tym roku uciekłam od świąt. A właściwie to tym razem uciekliśmy we dwoje... 

Oczywiście w góry :-)


Najpierw na Babią, do której dostępu broniły tym razem lodowe pola, mgła i szaleńczy wiatr utrudniający nie tylko kroczenie przed siebie i wypatrywanie szlaku, ale chwilami także zaczerpnięcie oddechu...


Gdy królowa Beskidów na chwilę stawała się łagodniejsza (np. w zaciszu przełęczy), naszym oczom ukazywały się bajeczne zimowe formy... 


 Do szczytu dotarliśmy prawie po omacku i jak najszybciej uciekliśmy w niższe partie... Tym bardziej, że  tym razem nie mieliśmy szans na piękne widoki, a promieni popołudniowego słońca można się było jedynie domyślać za grubą warstwą chmur...


Na dodatek aparat zastrajkował od mrozu, więc do końca wyprawy skazani byliśmy na robienie zdjęć jedynie komórkami... PS. Ostatniego dnia już tylko jedną.


Po zejściu czekał nas komfortowy nocleg (czapki, rękawiczki, polary i podwójne śpiwory) na przełęczy Krowiarki ;-) A następnego dnia o świcie - spacer czerwonym szlakiem w kierunku Hali Krupowej.


Minęliśmy - będące pomnikiem ku pamięci ofiar wypadku lotniczego sprzed lat - lustrzane skrzydło samolotu, odbijające pokryty śniegiem krajobraz...


...oraz dziesiątki powalonych świerków - swoisty pomnik szalejących sił natury...


 Po krótkim odpoczynku w schronisku i pospiesznym powrocie tą samą trasą, przy nieustannie sypiącym śniegu i coraz silniejszym wietrze, podjechaliśmy do Rabki...


Tam mogliśmy podziwiać przepięknie odrestaurowany dworzec kolejowy - nareszcie wygląda tak, jak na popularne uzdrowisko przystało...


... i świąteczne dekoracje w parku zdrojowym: np. cieszącego się ogromną popularnością anioła...


...podświetlone fontanny...


... i ogromne choinki przy pomniku Jana Pawła II.


Nasz przyjazd do Rabki miał jednak na celu przede wszystkim znalezienie mapy, która wskazałaby nam najkrótszą trasę na Turbacz - wciąż bowiem nieśmiało marzył nam się widok na Tatry, którego Babia Góra nam poskąpiła...


Jak kilka lat temu zachwycaliśmy się leżącą u stóp Diablaka Lipnicą, tak tym razem podobne wrażenie zrobiły na nas podgorczańskie Koninki. I estetyka prowadzących stąd górskich ścieżek...

 

Kroczenie szlakiem  po dziewiczym, nieprzedeptanym śniegu, w promieniach wschodzącego słońca... Hmmm... Tego uczucia nie da się opisać!


Gorczański Park Narodowy przywitał nas mnóstwem zwierzęcych tropów, których autorów (rysie, sarny, niedźwiedzie?)  mogliśmy się jedynie domyślać... 


Z bogatej palety ptactwa udało nam się wypatrzeć jedynie podskakujące na pniach wiekowych świerków oraz buków kowaliki (głowami do dołu - to ich znak rozpoznawczy).


Aby nasycić oczy - i pamięć aparatu ;-) - pięknem chronionych okazów przyrody będziemy musieli wybrać się tu latem...


 Coraz silniejsze promienie słońca prowadziły nas wciąż pod górę...

 
...przez leśne dróżki...


 ... i otwarte polany...


... oczarowując nas setkami odcieni bieli...


... oraz kusząc obietnicą coraz piękniejszych widoków...


 I oto jestem :-) Ta czarna mróweczka przed schroniskiem :-)


I zgadnijcie na co patrzę???


Na moje wytęsknione Tatry, otulone grubą kołderką chmur!


Na szczyty, których zdobywanie zmuszona byłam tym razem sobie odpuścić - przede wszystkim ze względów zdrowotnych, gdyż mój organizm, wymęczony zażywanymi od kilku miesięcy lekami, mógłby nie sprostać takim wymaganiom...


 W holu schroniska zachwyciła mnie natomiast maleńka szopka...


... a przede wszystkim zdobiąca ją (i okna) papierowa gwiazda, stanowiąca połączenie ludowej wycinanki oraz kirigami. 


 Wracając zatrzymaliśmy się na chwilę przed tablicą upamiętniającą bohaterskich GOPRowców.


 Przez czoło Turbacza przechodziliśmy po raz pierwszy (jakoś nigdy dotąd nie było po drodze...)


Zanim zeszliśmy w las, raz jeszcze obejrzeliśmy się na pozostawiane w tyle zimowe widoki...


Słońce, śnieg i mróz to trójka niesamowitych malarzy!


Próbowaliśmy uwiecznić na  fotografii ich wspaniałe dzieło...


...i wypatrzoną przez moje Kochanie pradawną mapę, w jaką ułożyły się słoje ściętego drzewa...


Pomachaliśmy na pożegnanie bałwankowi, którego ktoś zostawił na szlaku...


Gdyby nie 10-ciostopniowy mróz, jaki przywitał nas na parkingu, i perspektywa kolejnych opadów śniegu, pewnie zostalibyśmy jeszcze na jeden dzień... Ale czasami nie warto ryzykować... Lepiej cieszyć się tym, co udało się zdobyć i zobaczyć... I bezpiecznie wrócić do swojej norki...

-(-@

Chcę bardzo podziękować za wszystkie życzenia świąteczne. 
Za pamięć tym, którzy wciąż jeszcze mnie odwiedzają...
Choć ja nie mam czasu ani siły, aby zaglądać do Was...

-(-@

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2015!!!