Prawa autorskie

Wszystkie rękodzieła, wzory, opisy, projekty oraz inne zdjęcia zamieszczone w tym blogu, są mojego autorstwa i stanowią moją własność (chyba, że wyraźnie zaznaczę inaczej), w związku z czym ich kopiowanie, publikowanie (w całości lub w części), czy też wykorzystywanie w jakikolwiek inny sposób bez mojej zgody jest zabronione, gdyż stanowi naruszenie praw autorskich (Dz.U. 1994 nr 24 poz. 83). Ar_nika-(-@

piątek, 8 sierpnia 2014

Baaardzo długa prywatna wymianka...

A było to tak: Pewnego dnia wypatrzyłam w piwnicy niewielką szafeczkę (zdjęcia nie mogę znaleźć i może lepiej...). Stała zapomniana obok drewna przeznaczonego na opał. Prawdopodobnie wyszperał ja gdzieś mój tata. Po jej dokładnych oględzinach zauważyłam, że ma bardzo ciekawą formę, a na dodatek roletowe zamknięcie, w jakich ze względów praktycznych ostatnio gustuję. Jednocześnie była tak niesamowicie brudna (mówiąc obrazowo: jakby wyciągnięta po latach leżenia w mule!), że niechybnie trafiłaby do pobliskiego pieca, a do tego nie mogłam dopuścić. Tym bardziej, że z racji ciągłego urządzania mojego kącika, oczami wyobraźni już widziałam dla niej miejsce ;-)

Szafeczkę co nieco oczyściłam, jednak za jej odrestaurowanie i ozdobienie nie miałam odwagi się zabrać. Postanowiłam poprosić o pomoc specjalistkę w dziedzinie przerabiania mebli wszelakich, czyli Grażynkę :-) I w ten oto sposób wczesną jesienią ubiegłego roku doszło do naszego pierwszego spotkania. Umówiłyśmy się, że w zamian za przywrócenie szafeczki do życia, uszyję poszewki na jaśki. Z surowego płótna, a mówiąc dokładniej worka na kartofle, którego - zerkając na efekt końcowy - chyba raczej trudno byłoby się domyśleć ;-) 


Ponieważ Grażynka nie życzyła sobie żadnych zapięć ani wiązań, poszewki zostały uszyte sposobem "na zakładkę". Specyfika tkaniny (a dokładnie mówiąc jej sztywność) powodowała jednak, że po próbnym wypełnieniu poszewki jaśkiem, z jednej strony ukazywała się strasząca rozmiarami japa... Uciekłam się więc do nieco zapomnianego już dzisiaj sposobu i na każdym brzydko odstającym brzegu przyszyłam po dwie maleńkie - niewidoczne na pierwszy rzut oka - metalowe zatrzaski.


Według pierwotnych planów jaśki miały zostać ozdobione nadrukiem. Ale że z nitro-transferami niestety różnie bywa - o czym sama Grażynka nie raz już się przekonała - po wycięciu poszewek postanowiłam zrobić próbkę na pozostałym skrawku tkaniny. I tu sprawdziły się moje najczarniejsze scenariusze, bo z wydruku, który na papierze był piękny i wyrazisty, na płótnie pojawił się zaledwie nikły cień... Kolejna próba również nie przyniosła lepszych rezultatów :-( 


Zastanawiając się, co z tym fantem począć obmyślałam sposoby połączenia jaśków z transferem - na przykład fundując im aplikacje z cienkiego płótna białego, na którym transfery oczywiście wychodziły. Miałam jednak wrażenie, że taka kombinacja odbierała poduchom ich surowy charakter. Podejrzewam, że trochę w tym winy mojego (utrwalonego przez lata!) zboczenia rodzinno-zawodowego, gdyż jako córka krawcowej jestem strasznie wyczulona na wszelkie niedociągnięcia, takie jak np. skrzywienia tkaniny, czy brak odpowiedniego wykończenia i zabezpieczenia szwów przez tzw. "siepaniem się", które pewnie w tym przypadku byłoby na miejscu, jednak spod moich rąk absolutnie nie chciało wyjść...


W efekcie, starając się mimo wszystko zafundować jaśkom jakąś ozdobę, a jednocześnie nie wychodząc poza  preferowaną przez Grażynkę gamę kolorystyczną (czyli beże i brązy), postanowiłam sięgnąć po technikę mi najbliższą, czyli szydełkowanie wspomagane haftem łańcuszkowym oraz drobnym ściegiem okrętkowym, przy pomocy którego - w dużym stopniu improwizując - mocowałam szydełkowe elementy do podłoża. Tym sposobem ozdobiłam komplet dwóch poszewek, trzecią pozostawiając w stanie naturalnym, dla inwencji twórczej właścicielki...     

...do której rąk wczoraj w końcu trafiły! Korzystając z przymusowej dwutygodniowej przerwy urlopowej w przedszkolu, napisałam do Grażynki maila w stylu "bierz co chcesz" i tym sposobem udało nam się w końcu zgrać czasowo ;-) Mogę więc nacieszyć oczy moim odnowionym - choć w tym wypadku właściwiej będzie powiedzieć: postarzonym - mebelkiem :-)


Szkoda tylko, że dzisiejsza aura nie sprzyja fotografowaniu - od widowiskowej burzy, jaka przeszła około północy, cały czas jest szaro-buro i pada... Nie żebym narzekała - w końcu lepsze to, niż ostatnie upały - tylko dlaczego właśnie dzisiaj?!


 I jeszcze trochę dekoracyjnych szczególików, na które nie mogę się napatrzeć:


Teraz mam przed sobą nie lada wyzwanie, aby kolejna szafeczka, jaką udało mi się niedawno zdobyć, a którą zamierzam powiesić w sąsiedztwie, nie wyglądała jak bardzo daleka i uboga krewna... Podejrzewam, że za radą Grażynki będę ją malować i przecierać do skutku ;-) Ale dopiero po tym, jak uporam się z odarciem jej ze wszystkich warstw białej farby, którymi jest pokryta...

-(-@

Aha! Zapomniałabym wyjaśnić, dlaczego to wszystko tak długo trwało ;-) Jako że obie z Grażynką cierpimy na chroniczny niedobór czasu, na wywiązanie się z umowy wyznaczyłyśmy sobie dość odległy, a zarazem potencjalnie realny ( przynajmniej tak nam się wydawało...) termin około Bożego Narodzenia. Ale, że życie bywa zupełnie nieprzewidywalne, więc minęły zarówno święta zimowe, Wielkanocne, jak i cały rok szkolny, a my wciąż nie mogłyśmy się spotkać, chociaż obiecane robótki od dawna czekały gotowe, zajmując mniej (poszewki...) lub więcej (mebelek..) powierzchni, absolutnie nie tam gdzie powinny... I nie wiem, czy Grażynkę nachodziły przez ten czas podobne myśli, jak mnie, ale chwilami miałam ochotę dorwać się do tych już wykończonych poszewek i... kompletnie je przerobić!

Zupełne wariactwo, prawda?

-(-@

czwartek, 7 sierpnia 2014

Różane potpourri

Płaski szklany słoiczek, delikatna szyfonowa wstążka oraz garść zasuszonych kwiatów, i już można cieszyć się własnoręcznie wykonaną dekoracją ;-) Kompozycja jest warstwowa: na dnie ułożyłam płatki czerwonych róż, a na wierzchu całe pączki różowych... Mimo upływu miesiąca wciąż pięknie mi pachną, kiedy siadam przy biurku...


Na zakończenie roku przedszkolnego dostałam tyle pięknie pachnących różyczek, że aż żal było się z nimi rozstawać... Tym bardziej, że panujący upał nie wszystkim dał się w wazonie rozwinąć, wdzięcznie zasuszając je jeszcze w pączkach.


Ponieważ na suchy bukiet tej wielkości trudno byłoby mi znaleźć odpowiednie miejsce, a wyrzucać go też było szkoda, kwiaty oberwałam, dosuszyłam i.. teraz mam pachnącą pamiątkę po moich małych łobuziakach ;-)


Choć najcenniejszymi i najbardziej wzruszającymi pamiątkami zawsze będą dla mnie te wykonane własnoręcznie przez przedszkolaków - jak np. mój portret, który dostałam od pewnej uroczej trzylatki... Patrząc na fryzurę zauważam nawet pewne podobieństwo ;-)

-(-@

środa, 6 sierpnia 2014

Przydasiowa wymianka karteczkowa

Jakiś czas temu umówiłyśmy się z Ludeczką na przydasiową wymiankę - wycinanki w zamian za szydełkowe kwiatuszki. Jako, że czasu na szydełkowanie mi nie brakowało - z racji notorycznych opóźnień pociągów i niespodziewanych postojów w drodze do pracy - więc zbiór kwiatuszków rósł z dnia na dzień ;-) 


W zamian dostałam taki oto zestaw ażurków - na każdą okazję! Po otwarciu przesyłki byłam trochę zaskoczona, gdyż prosiłam tylko o nutki i roślinne zawijaski, a tymczasem w kopercie znalazłam jeszcze inne wycinaki... Bardzo Ci Ludeczko dziękuję :-)) Teraz mogę dać się ponieść wyobraźni ;-)


A przy okazji: w tematyce kwiatuszków polecam się innym kartkującym, i nie tylko ;-)

-(-@

wtorek, 5 sierpnia 2014

Imieninowa karteczka

Kolejna bardzo szybka i trochę nabałaganiona karteczka...


Ale zauważyłam, że przy ich robieniu zaczęłam dobrze się bawić ;-)
-(-@

niedziela, 3 sierpnia 2014

Artystycznie w przedszkolu


Czyli błyskawiczne podsumowanie połowy wakacji :-) 

Błękitne, letnie niebo...
(technika: malowanie, wycinanie, wyklejanie papierem i watą)


Sielskie krajobrazy...
(technika: kompozycja wyklejana z rożnych rodzajów tkanin)



Nadmorskie widoczki...
(technika: wycinanie z kolorowego papieru, wyklejanie, składanie origami)



Każdy swoje morze widział inaczej ;-)


Bibułkowe ogrody...
(technika: wycinanie, skręcanie, wyklejanie z różnych rodzajów bibuły)



Kolorowe ptaszki...
(technika: płasko-przestrzenne origami z koła z elementami quillingu)


Zawieszone na sznurkach pięknie nam fruwają przy najlżejszym podmuchu wiatru...


A przy takich upałach nie mogło oczywiście zabraknąć pustynnej tematyki...
Tym razem jednak skorzystałam z inspiracji w sieci, znalezionych tutaj i tutaj.
(technika: malowanie z stemplowanie dłonią oraz opuszkami palców, rysowanie linii prostych)


-(-@

sobota, 2 sierpnia 2014

Dolna Saksonia - czyli nasz pierwszy urlop bez gór...

Było kilka powodów (zdrowotnych, rodzinnych itd.), dla których zdecydowaliśmy się zmienić w tym roku nasze wakacyjne zwyczaje... A zaraz po powrocie bardzo chciałam o tym wyjeździe zapomnieć... Mówiąc krótko: świat jest piękny, życie wspaniałe, ale ludzie... szkoda gadać! Musiało upłynąć kilka ładnych tygodni, abym zdołała odnaleźć pozytywne strony tegorocznego wyjazdu. 

Wybaczcie więc, że zasypię Was dzisiaj zdjęciami, ale aby przyćmić to, co było złe, potrzebowałam najpierw zupełnego oderwania się od wspomnień (czemu sprzyjał wir pracy, jaka czekała na mnie w domu i w przedszkolu), a następnie wnikliwego przejrzenia (wczoraj po raz pierwszy!) uwiecznionych na fotografii krajobrazów, przeróżnych miejsko-wiejskich obrazków, a przede wszystkim mnóstwa detali, którym wprost nie sposób było się oprzeć! Właśnie te szczególiki są chyba najbardziej urokliwe ;-) I chciałabym pokazać ich jak najwięcej...

Miejsca, które najbardziej zapadły mi w pamięć to maleńka i niezwykle klimatyczna wioska o nazwie Plate, oraz miasta powiatowe zwiedzanego przez nas regionu, czyli Lüchow i Dannenberg. W Dannenbergu zauroczył mnie taki oto obrazek, przedstawiający maleńką kwiaciarenkę w zabytkowej kamieniczce:


A poniżej wystawa przed sklepikiem z artykułami dekoracyjnymi - tutaj nikt nie chowa jej na noc w obawie przed złodziejami, gdyż tych zwyczajnie nie ma!


W Dannenbergu funkcjonuje również teatr marionetkowy.


A architektura tego regionu jest po prostu urzekająca!




-(-@

 Lüchow to również zabytkowe, malownicze uliczki...

 

...na których każdy budynek jest jedyny i niepowtarzalny!

 

Ogrom wspaniale utrzymanej zieleni...


I drzwi wejściowe, które same w sobie wystarczą za zaproszenie do środka...


Szyldy i lampy, jakby z dawno minionej epoki...


No i okienka - a każde stanowi obrazek jedyny w swoim rodzaju :-)



Nad miastem góruje przepięknie utrzymana wieża ciśnień z 1909 roku...

 

 


Bogato zdobione budynki użyteczności publicznej także cieszą oczy...

 

 

 

 A kramarka na głównym ryneczku zachęca do zakupów...


-(-@

Nadeszła pora na przycupnięte do Lüchowa Plate...


 

Tutaj każdy budynek, ogród, detal zasługuje na indywidualną sesję fotograficzną!


 

 Historię tego miejsca wprost czuje się w powietrzu...

 


 A okna domów - sami zobaczcie, czy nie są bajeczne?!

 

 -(-@

Zakosztowałam też nieco historii i kultury, odwiedzając - oczywiście na rowerze - skansen w Lübeln...



...oraz podziwiając osiemnastowieczną kaplicę w Metschow, zbudowaną - jak większość tamtejszych budowli - z muru pruskiego...



Udało nam się także poczuć atmosferę wielskiego festynu w Wüstrow...
A Niemcy potrafią się bawić! Oj, potrafią...

 

 


W centrum Luchowa wypatrzyłam natomiast taką oto ogólnodostępną biblioteczkę:


 -(-@

A teraz pora na lekcję biologii. Dorzecze Elby (czyli po polsku Łaby) to ostoja nieskażonej przyrody i nagromadzenie obszarów chronionych...



 ...wspaniale utrzymane ścieżki turystyczno-przyrodnicze, zarówno piesze, jak i rowerowe...


 Znajdujące się wzdłuż szlaków tablice informacyjne chwilami wprawiają w zachwyt!


 Wspaniała lekcja przyrody...

  
 ...ale także historii...

 

...i archeologii...


Jeden z takich szlaków doprowadził nas do ośmiokondygnacyjnej wieży widokowej!

 

Wejście na szczyt (zwłaszcza dla dwójki z nas cierpiącej na lęk wysokości) było nie lada wyczynem!

 

Ale za to ze szczytu mogliśmy podziwiać panoramę całej okolicy (dawniej właśnie tutaj przebiegała granica pomiędzy wschodnimi, a zachodnimi Niemcami).

 

 W pobliżu Trebel znajduje się architektoniczna pamiątka z tamtego okresu - podobno o charakterze szpiegowskim ;-)

 

 -(-@

 A oto efekty moich obserwacji przyrodniczych: tama zbudowana przez bobry na rozlewiskach w pobliżu wałów przeciwpowodziowych.


 Czapla siwa - wypatrzona również na tychże rozlewiskach.

 

Rodzinka bocianów - młode właśnie pobierały pierwsze lekcje latania.  


Oraz żaba wylegująca się na kamieniu przed jednym z domostw - hi, hi, hi...


 Próbowałam uchwycić jeszcze drapieżniki latające nad rzeką, ale tu niestety boleśnie dały o sobie znać braki sprzętowe... Aparat z teleobiektywem potrzebny od zaraz ;-)

-(-@

Na wodach Łaby prężnie funkcjonuje również transport wodny...


...który w Polsce jest praktycznie w zaniku. A szkoda... 


 -(-@

A na zakończenie jeszcze kilka barwnych, saksońskich obrazków...
 

Dachy kryte strzechą...


Obejścia stanowiące odzwierciedlenie charakteru i pasji właścicieli...




Budynki gospodarcze pięknie wkomponowane w podwórka...


Drzwi, jak do zaczarowanego świata Alicji...


...z przepięknym ceramicznym uchwytem dzwonka...


Okna z duszą...


...nawet, jeśli są tylko malunkiem na ścianie...


Skrzyneczki na listy...



...ławeczki...



Bajkowy urok ogrodowych skrzatów...


I ich życzliwe uśmiechy na progu...


Kapitan, który chętnie dotrzyma towarzystwa podczas picia porannej kawy na tarasie, lub podziwiania zachodu słońca...


A pamiętacie tę wesołą gromadkę?


To oczywiście czterej muzykanci z Bremy!

-(-@

Urlop w tak klimatycznym regionie powinien upłynąć jak w bajce... Ale stało się inaczej... 

Dlaczego? Ponieważ niektórzy Polacy mieszkający w tym jakże pięknym otoczeniu, wśród otwartych, pogodnych ludzi przyjmujących z radością i spokojem to, co daje im życie, nie potrafią wyzbyć się naszych paskudnych cech narodowych: egoizmu, podejrzliwości, chamstwa i brutalności...

A szkoda... Bo o człowieku nie świadczy to, jak dobrze potrafił się ustawić w życiu, ale to, w jaki sposób odnosi się do drugiej osoby. Czy pomimo tego, ile zdobył, potrafi traktować innych z należytym szacunkiem. Zwłaszcza, gdy wyraźnie przewyższają go posiadaną wiedzą oraz wiekiem, a co za tym idzie również doświadczeniem życiowym.

Odrobina kultury osobistej i zaufania do innych nikomu jeszcze nie zaszkodziła, za to ich brak - owszem... Na dodatek w pewnym nasileniu nosi znamiona naruszenia prawa. I wypadałoby o tym pamiętać, bo można trafić na kogoś bardziej zawziętego niż ja, kto w obronie godności i nietykalności osobistej (swojej czy swoich dzieci) zdecyduje się wystąpić na drogę sądową.

Ja postanowiłam poczekać na przeprosiny...
-(-@