Dziś zasypię Was zdjęciami :-) Tatry Zachodnie przywitały nas bowiem tak cudownymi widokami, że porzuciliśmy alpinistyczne ambicje na rzecz podziwiania i kontemplowania otaczającej nas przyrody...
Byliśmy jedynie na szczycie Trzydniowiańskiego Wierchu - gdzie dopadł nas deszcz ze śniegiem, a następnego dnia wdrapaliśmy się na Grzesia oraz Rakoń. Szczyt Wołowca zakryty ciężką chmurą nie zachęcał do wspinaczki, nie wspominając już o kolejnych wzniesieniach na szlaku, na które mieliśmy chrapkę przed wyjazdem...
Wielkanocny poranek w Dolinie Chochołowskiej - po wieczornej ulewie poprzedniego wieczoru - przywitał nas słońcem i malowniczymi mgiełkami...
Po drodze pozdrowiliśmy widniejącą w oddali Babią Górę...
Panorama trzech stron świata (czwartą stanowiła kosodrzewina) ze szczytu Grzesia:
-(-@
A teraz kilka zdjęć obiecanych pewnej sympatycznej pani z zaprzyjaźnionej biblioteki :-) Co prawda z powodu masy śniegu, jaka przykrywała Dolinę Chochołowską do Wielkiej Soboty, znalezienie krokusów, które nie wyglądałyby, jakby walec po nich przejechał graniczyło z cudem, ale kilka zdjęć tych pięknych kwiatów udało mi się zrobić...
Poza krokusami upolowałam jeszcze pierwiosnki...
...kaczeńce...
...i lepieżniki.
-(-@
Rankiem w wielkanocny poniedziałek odwiedziliśmy natomiast Kraków - tyle razy przejeżdżamy przez to piękne miasto podczas naszych górskich wojaży, że w końcu nas skusiło ;-)
Najpierw podziwialiśmy Katedrę na Wawelu - niestety tylko z zewnątrz. Nie udało nam się wejść do środka, bowiem dotarliśmy tam po rozpoczęciu porannej mszy świętej, podczas której drzwi pilnowała straż katedralna.
Weszliśmy na pusty jeszcze zamkowy dziedziniec...
...podziwialiśmy wawelskie ogrody...
...a zwłaszcza nieziemsko kwitnące magnolie!
Z zamkowych murów zerknęliśmy na Wawelskiego Smoka ...
...oraz widniejący w oddali Kopiec Kościuszki.
Następnie wybraliśmy się na spacer ulicą Kanoniczą...
...obok Kościoła św. Piotra i Pawła...
...kościoła św. Andrzeja i mieszczącego się obok Zakonu Sióstr Klarysek...
...doszliśmy do zabudowań krakowskiego rynku...
...i ciemniejącego na tle Sukiennic pomnika Adama Mickiewicza.
Obejrzeliśmy ołtarz Wita Stwosza w Kościele Mariackim
(ostatni raz byłam tu po zakończeniu szkoły podstawowej!)
Spacerując ulicą Floriańską...
...przeszliśmy pod wizerunkiem świętego Floriana pilnującego jednej z krakowskich bram...
...zerknęliśmy na barbakan...
... i podziwialiśmy posąg Merkurego - rzymskiego boga handlu.
Wracając w stronę Plant, przy których zaparkowaliśmy samochód,
przeszliśmy przez Sukiennice...
...i podziwialiśmy malunki na krakowskich kamieniczkach.
-(-@
Prawdę mówiąc poza ucztą dla oczu, był też inny - bardziej przyziemny
pretekst, aby wcześniej zacząć powrót do "niegórskiej" rzeczywistości: zwykle nawet po
kilkudniowym wypadzie w góry nasze organizmy potrzebują przynajmniej
jednego dnia na przyzwyczajenie się do nizinnego klimatu, a przede
wszystkim ciśnienia (co w praktyce oznacza ziewanie na przemian z drzemkami ;-)). Jako że we wtorek czekał mnie już normalny dzień
pracy, "aklimatyzację" załatwiliśmy już w poniedziałek, łącząc przyjemne
z pożytecznym :-)
-(-@
Dziękuję za wspólną wycieczkę w Tatry i spacer po Krakowie :-)
Pozdrawiam serdecznie!
Dziękuję za wspólną wycieczkę w Tatry i spacer po Krakowie :-)
Pozdrawiam serdecznie!
te widoki w górach niesamowite...
OdpowiedzUsuńPo to właśnie jeżdżę w góry :-))
UsuńPozdrawiam serdecznie