Zrobione, a nie wysłane...
Wciąż obiecuję sobie, że to ostatni raz...
Że następnym - pomyślę o nich wcześniej i... wyślę!
W tym roku znów zabrakło mi czasu... Zdrowia...
Ale przede wszystkim serca...
Może w następnym?
-(-@
A pozostając przy kwestii czasu... Nigdy nie wiemy, ile nam go zostało... Próbując (choć wiem, że to niewykonalne...) nieco nadrobić okres mojej nieobecności w blogosferze, natrafiłam na wpis o śmierci Agnieszki, autorki bloga http://agnesbizu.blogspot.com/. Odeszła w sierpniu. Kilka dni później, niż mój tata...
Agnieszka pozostawiła po sobie zaczątki sutaszowej pracy, z której inne wspaniałe biżuteryjki wyczarowały cudowny naszyjnik przeznaczony na tegoroczną aukcję Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Wędraś sutaszowy Non Omnis Moriar - bo taką właśnie otrzymał nazwę - wygląda przepięknie i z pewnością kryje w sobie niesamowitą moc!
-(-@
Początek nowego roku powinien być czasem radości, nadziei, marzeń i nowych planów...
Tylko tak trudno jest wrócić do planowania, gdy nagle uświadamiamy sobie, jak niewiele od nas zależy. Ze tak naprawdę wiele decyzji podejmowanych jest bez naszej zgody, a nawet wiedzy...
Że wielu spraw, projektów nie będzie nam dane doprowadzić do końca... Że ciało i umysł w każdej chwili mogą odmówić nam posłuszeństwa... Przekonałam się o tym na własnej skórze.
Pod koniec października - czując wciąż w kościach niedawny pobyt w szpitalu i bolesne badania - zaliczyłam pobudkę w przydrożnym rowie po tym, jak
będąc na nogach od trzeciej nad ranem (standardowa pora wstawania, aby
dotrzeć do pracy na pierwszą zmianę), wieczorem najzwyczajniej w świecie zasnęłam... za kierownicą...
Na szczęście dzięki uprzejmości oraz pomysłowości innych kierowców (zwłaszcza pana prowadzącego tira, wypełnionego... zniczami!) samochód został wyciągnięty, zwichrowane koło zmienione, a ja - z nerwami w strzępkach i zawieszeniem w rozsypce - w żółwim tempie przejechałam ostatnie pięćdziesiąt km dzielących mnie od domu.
Tylko tak trudno jest wrócić do planowania, gdy nagle uświadamiamy sobie, jak niewiele od nas zależy. Ze tak naprawdę wiele decyzji podejmowanych jest bez naszej zgody, a nawet wiedzy...
Że wielu spraw, projektów nie będzie nam dane doprowadzić do końca... Że ciało i umysł w każdej chwili mogą odmówić nam posłuszeństwa... Przekonałam się o tym na własnej skórze.
A oto dowód:
Na szczęście dzięki uprzejmości oraz pomysłowości innych kierowców (zwłaszcza pana prowadzącego tira, wypełnionego... zniczami!) samochód został wyciągnięty, zwichrowane koło zmienione, a ja - z nerwami w strzępkach i zawieszeniem w rozsypce - w żółwim tempie przejechałam ostatnie pięćdziesiąt km dzielących mnie od domu.
-(-@
Jak zatem najlepiej wykorzystać ten czas, który nam jeszcze pozostał?!
Na czym należy skupić się w pierwszej kolejności?!
Ja nadal nie wiem...
-(-@
No właśnie, staramy się, stresujemy, podkładamy świnie( nie wszyscy), pchamy się do góry, a i tak nic nie zabierzemy ze sobą w ostatnią drogę i nawet nie wiemy kiedy będzie trzeba się pożegnać.
OdpowiedzUsuńAle puki co starajmy się dążyć do doskonałości
Pozdrawiam serdecznie