A było to tak: Pewnego dnia wypatrzyłam w piwnicy niewielką szafeczkę (zdjęcia nie mogę znaleźć i może lepiej...). Stała zapomniana obok drewna przeznaczonego na opał. Prawdopodobnie wyszperał ja gdzieś mój tata. Po jej dokładnych oględzinach zauważyłam, że ma bardzo ciekawą formę, a na dodatek roletowe zamknięcie, w jakich ze względów praktycznych ostatnio gustuję. Jednocześnie była tak niesamowicie brudna (mówiąc obrazowo: jakby wyciągnięta po latach leżenia w mule!), że niechybnie trafiłaby do pobliskiego pieca, a do tego nie mogłam dopuścić. Tym bardziej, że z racji ciągłego urządzania mojego kącika, oczami wyobraźni już widziałam dla niej miejsce ;-)
Szafeczkę co nieco oczyściłam, jednak za jej odrestaurowanie i ozdobienie nie miałam odwagi się zabrać. Postanowiłam poprosić o pomoc specjalistkę w dziedzinie przerabiania mebli wszelakich, czyli Grażynkę :-) I w ten oto sposób wczesną jesienią ubiegłego roku doszło do naszego pierwszego spotkania. Umówiłyśmy się, że w zamian za przywrócenie szafeczki do życia, uszyję poszewki na jaśki. Z surowego płótna, a mówiąc dokładniej worka na kartofle, którego - zerkając na efekt końcowy - chyba raczej trudno byłoby się domyśleć ;-)
Ponieważ Grażynka nie życzyła sobie żadnych zapięć ani wiązań, poszewki zostały uszyte sposobem "na zakładkę". Specyfika tkaniny (a dokładnie mówiąc jej sztywność) powodowała jednak, że po próbnym wypełnieniu poszewki jaśkiem, z jednej strony ukazywała się strasząca rozmiarami japa... Uciekłam się więc do nieco zapomnianego już dzisiaj sposobu i na każdym brzydko odstającym brzegu przyszyłam po dwie maleńkie - niewidoczne na pierwszy rzut oka - metalowe zatrzaski.
Według pierwotnych planów jaśki miały zostać ozdobione nadrukiem. Ale że z nitro-transferami niestety różnie bywa - o czym sama Grażynka nie raz już się przekonała - po wycięciu poszewek postanowiłam zrobić próbkę na pozostałym skrawku tkaniny. I tu sprawdziły się moje najczarniejsze scenariusze, bo z wydruku, który na papierze był piękny i wyrazisty, na płótnie pojawił się zaledwie nikły cień... Kolejna próba również nie przyniosła lepszych rezultatów :-(
Zastanawiając się, co z tym fantem począć obmyślałam sposoby połączenia jaśków z transferem - na przykład fundując im aplikacje z cienkiego płótna białego, na którym transfery oczywiście wychodziły. Miałam jednak wrażenie, że taka kombinacja odbierała poduchom ich surowy charakter. Podejrzewam, że trochę w tym winy mojego (utrwalonego przez lata!) zboczenia rodzinno-zawodowego, gdyż jako córka krawcowej jestem strasznie wyczulona na wszelkie niedociągnięcia, takie jak np. skrzywienia tkaniny, czy brak odpowiedniego wykończenia i zabezpieczenia szwów przez tzw. "siepaniem się", które pewnie w tym przypadku byłoby na miejscu, jednak spod moich rąk absolutnie nie chciało wyjść...
W efekcie, starając się mimo wszystko zafundować jaśkom jakąś ozdobę, a jednocześnie nie wychodząc poza preferowaną przez Grażynkę gamę kolorystyczną (czyli beże i brązy), postanowiłam sięgnąć po technikę mi najbliższą, czyli szydełkowanie wspomagane haftem łańcuszkowym oraz drobnym ściegiem okrętkowym, przy pomocy którego - w dużym stopniu improwizując - mocowałam szydełkowe elementy do podłoża. Tym sposobem ozdobiłam komplet dwóch poszewek, trzecią pozostawiając w stanie naturalnym, dla inwencji twórczej właścicielki...
...do której rąk wczoraj w końcu trafiły! Korzystając z przymusowej dwutygodniowej przerwy urlopowej w przedszkolu, napisałam do Grażynki maila w stylu "bierz co chcesz" i tym sposobem udało nam się w końcu zgrać czasowo ;-) Mogę więc nacieszyć oczy moim odnowionym - choć w tym wypadku właściwiej będzie powiedzieć: postarzonym - mebelkiem :-)
Szkoda tylko, że dzisiejsza aura nie sprzyja fotografowaniu - od widowiskowej burzy, jaka przeszła około północy, cały czas jest szaro-buro i pada... Nie żebym narzekała - w końcu lepsze to, niż ostatnie upały - tylko dlaczego właśnie dzisiaj?!
I jeszcze trochę dekoracyjnych szczególików, na które nie mogę się napatrzeć:
Teraz mam przed sobą nie lada wyzwanie, aby kolejna szafeczka, jaką udało mi się niedawno zdobyć, a którą zamierzam powiesić w sąsiedztwie, nie wyglądała jak bardzo daleka i uboga krewna... Podejrzewam, że za radą Grażynki będę ją malować i przecierać do skutku ;-) Ale dopiero po tym, jak uporam się z odarciem jej ze wszystkich warstw białej farby, którymi jest pokryta...
-(-@
Aha! Zapomniałabym wyjaśnić, dlaczego to wszystko tak długo trwało ;-) Jako że obie z Grażynką cierpimy na chroniczny niedobór czasu, na
wywiązanie się z umowy wyznaczyłyśmy sobie dość odległy, a zarazem potencjalnie realny (
przynajmniej tak nam się wydawało...) termin około Bożego Narodzenia.
Ale, że życie bywa zupełnie nieprzewidywalne, więc minęły zarówno święta zimowe, Wielkanocne, jak i cały rok szkolny, a
my wciąż nie mogłyśmy się spotkać, chociaż obiecane robótki od dawna czekały
gotowe, zajmując mniej (poszewki...) lub więcej (mebelek..) powierzchni,
absolutnie nie tam gdzie powinny... I nie wiem, czy Grażynkę nachodziły przez ten czas podobne myśli, jak mnie, ale chwilami miałam ochotę dorwać się do tych już wykończonych poszewek i... kompletnie je przerobić!
Zupełne wariactwo, prawda?
-(-@
o wooow! warto było tyle czekać ;) przepięknie przeobiony mebelek, a i poszewki genialne - czadowo się prezentują, a te szydełkowe zdobienia sprawiają, że poszewki nie są takie szare...a zarazem są delikatne :)
OdpowiedzUsuńSerdecznie dziękuję :-) Taki w końcu był mój zamysł...
UsuńA z szafeczki też strasznie się cieszę!
Rewelacyjna szafka.Wielka szkoda,ze ja nie mam takich zdolności,odnawiałabym chyba wszystko co wpadłoby mi w ręce;)
OdpowiedzUsuńPoszewki też są boskie i faktycznie w życiu bym nie nie domyśliła,że to worki po ziemniakach;)
Wymianka udana.
Właściwie to był jeden duuuuży worek! Prosto ze sklepu, więc z ziemniakami nie zdążył się jeszcze zaznajomić ;-) I myślę, że o wiele lepiej będzie mu u Grażynki na kanapie :-))
Usuń