No i trafiłam na kolejną technikę, przy której moja cierpliwość niezwykle szybko osiąga swoje granice... Mam na myśli filcowanie na sucho. Niedawno okazało się bowiem, że w przepastnych szufladach naszego przedszkola znajduje się zarówno przędza, jak i igła do filcowania! Pełna entuzjazmu (przynajmniej początkowo...) zabrałam się więc do pracy, aby po dwóch popołudniach stukania igłą w kłębuszek przędzy (a niekiedy i we własne palce, niestety...), ufilcować kuleczkę nieco większą od opuszka mojego kciuka!
Aby stworzyć z niej cokolwiek - chociażby maleńkiego zwierzaczka - potrzeba kolejnych kilku dni, więc najpewniej wykorzystam ją po prostu jako element łąkowego obrazka (wykonanego mieszanką różnych sztuk rękodzielniczych), nad którym od jakiegoś czasu myślę ;-) Chyba, że dam się przekonać autorce tego tutorialu i spróbuję techniki mokrej...
Filcowaniu na mokro miałam już okazję przyjrzeć się swego czasu podczas wizyty w przedszkolu waldorfskim. Dzieci pod nadzorem nauczyciela robiły tym sposobem przepiękne tęczowe tulipany na dzień matki. Niestety, nigdzie w sieci nie udało mi się trafić na zdjęcia takich cudeniek... Pamiętam tylko, że praca zaczynała się od małej, bardzo ścisłej kuleczki, na którą dofilcowywano kolejne warstwy z przędzy w różnych kolorach, aż do uzyskania wielkości około 4, może 5 cm. Odpowiednie nacięcie filcowej kuli ukazywało bajecznie kolorowy środek, podczas gdy zewnętrzna warstwa była jednolitej barwy... Może jeszcze ktoś z was widział takie kwiaty?
Krótko mówiąc: filcowanie na pewno nie jest tym, co tygrysy lubią najbardziej...
Przesyłam więc pozdrowienia i wyrazy mojego najszczerszego uznania dla osób tworzących cudeńka w tej technice!
-(-@