Za mną dwa intensywne tygodnie, a przede mną... Czasami wolałabym nie myśleć... Przez ten weekend zamierzam nadrobić kolejną turę blogowych zaległości, dorzucić garść kolorowanek (w oddzielnym poście), pochwalić się Wam zdolnościami plastycznymi moich podopiecznych (i - może ciut nieskromnie - moimi pomysłami... ;-) ) A przede wszystkim przygotować się do zajęć dydaktycznych na przyszły tydzień i... może jeszcze odrobinkę odpocząć - jeśli jakimś szczęśliwym zrządzeniem losu zostanie trochę czasu ;-)
Swoją drogą zajęcia w przedszkolu zapowiadają się jako niezła gimnastyka, biorąc pod uwagę, że dostałam grupę mieszaną wiekowo, w której mam do zrealizowania dwa zupełnie różne programy nauczania - inny dla cztero- a inny dla pięciolatków. Ale dam radę :-) W końcu mam już za sobą kilka tygodni poznawania grupy; zainteresowań, zdolności i ambicji (tak, tak!) moich przedszkolaków...
W dużym skrócie: biorąc pod uwagę upiorne temperatury, z jakimi mieliśmy do czynienia w tym roku, na pierwszy tydzień po urlopie nie brałam pod uwagę innego tematu, niż Afryka :-) !
W naszej sali wyrosły więc palmy....
następnie baobaby...
zaroiło się od lwów i papug (wskazówka dla krótkowidzów: lwy to te dwa duże po bokach ;-))
(kolorowe upierzenie to tymczasem efekt wykorzystania pomieszanej plasteliny - pozostałej po jakichś poprzednich zajęciach; w zamyśle miało być eko (-logicznie i -nomicznie).
Po gorącym kontynencie oprowadzała nas jedna taka gaduła,
która bardzo chciała zostać z nami na dłużej ;-)
Układaliśmy też zwierzęcą mapę Afryki (wykorzystując kartoniki od gry w bingo itp.)
Poza tym lepiliśmy kukiełki murzynków z plastelinowych kulek, kawałków włóczki oraz... pędzelków do malowania, czyli tego, co akurat było pod ręką :-)
-(-@
W mijającym właśnie tygodniu przyszła natomiast pora na zagadnienie pracowitych maleństw łąkowych, czyli wszelkiej maści owadów. Nad bajecznie kolorowymi (musicie mi uwierzyć na słowo, bo aparat w telefonie niestety uparcie kłamie...) kwiatami z krepiny zaczęły fruwać pszczoły wykonane techniką origami...
Do zorganizowania balu na łące potrzebne nam były instrumenty - grzechotki z tubek po witaminach ozdobione wycinankami z papieru samoprzylepnego - a dokładniej mówiąc pozostałościami z zeszłorocznych kart pracy - czyli znów ekonomicznie ;-) Jako wypełnienie posłużyła fasola, kasza oraz... błyszczące kamyczki, które całymi garściami znoszone są przez maluchy z placu zabaw!
Na balu nie mogło zabraknąć także poczęstunku :-) Przygotowaliśmy więc bajecznie kolorowe - a przy okazji zdrowe i smaczne - obrazki, przedstawiające (w zamyśle...) pszczółkę i biedroneczkę oraz kwiaty - w różnych ilościach... Na pierwszym zdjęciu jest wzór,
a poniżej już "wariacje na temat" w wykonaniu moich starszaków :-)
Owocowe obrazki zniknęły równie szybko, jak powstały, a dzieciaki były przeszczęśliwe i... nieco zaskoczone, że (może po raz pierwszy - kto wie?) wolno im było bawić się jedzeniem (!), co całkowicie zrekompensowało moja podrapane przedramiona (skutek wczorajszego jeżynobrania).
-(-@
A dziś po obiedzie dostałam od dwóch dziewczynek takie oto "masosolnowe" serduszka...
I to by było na tyle w temacie przedszkolnej prywaty ;-)
Uwielbiam swoją pracę !!!
Czego i Wam życzę :-)
-(-@