Za oknem zima. Po kilku dniach odwilży padający przez całą noc biały puch sprawił, że wszystko wygląda czysto i świeżo. Tak jakby świat przybrał odświętną szatę z okazji zbliżających się świąt. A tymczasem na moim oknie prawdziwy zimowy ogród!
Najpierw - już od początku listopada - zaczęły kwitnąc jakby na wyścigi dwa fioletowo-bordowe fiołki afrykańskie, a ostatnio nasz tegoroczny nabytek, potocznie zwany grudnikiem.
Byłabym zapomniała: jest jeszcze orchidea! Co prawda zrobiłam tylko jedno zdjęcie zanim zdążyła przekwitnąć, ale wypuszcza dwa nowe pędy, więc pozostaje tylko czekać na następny wysyp bajecznych kwiatów!
-(-@
A teraz małe wyjaśnienie: Czemu zawdzięczam to, że w środku dnia mogę usiąść do komputera?
Oczywiście chorobie, która bez zbytniego przejmowania się moimi
protestami, już przed ostatnim weekendem położyła mnie do łóżka. W
efekcie kilka dni wypadło mi z życia - najzwyczajniej je przespałam, ale
podobno sen to najlepsze lekarstwo, więc nie powinno się go sobie żałować...
Łatwo powiedzieć... Na lodówce zawisła bowiem kolejna kartka ze spisem rzeczy do zrobienia (tj.
napisania, przeczytania, nauczenia się itp.). Na poprzedniej nie było
już niestety miejsca, aby dopisać kolejne punkty. Na dzień dzisiejszy
(bo kto wie, co się jeszcze może wydarzyć...) do ukończenia studiów
zostały mi więc trzy zjazdy i pięć przedmiotów do zaliczenia, co oznacza
w praktyce: przygotowanie siedmiu prac zaliczeniowych, przeczytanie
dwóch lektur pedagogicznych i przebrnięcie przez kilka dyskusji na
zajęciach...
Próbuję więc pisać... Naprawdę próbuję, ale efekty jak na razie marne. Choć kilka ciekawych pomysłów kołacze mi się gdzieś po głowie... Przydałoby się dotlenić, ale antybiotyk mam do soboty, na zwolnieniu wyraźnie zaznaczone: "chory musi leżeć", a kaszel, który urodził się po kilku dniach z dziwnego bólu pleców, jak na razie nie zamierza odpuścić... Ale ja też jestem uparta ;-)!
-(-@